Pomyślałem, że żartuje. Przecież nierzadko słyszymy: „wsiądę na miotłę i przylecę”. Tym razem chodziło o wysyłkę zamówionych natek pszczelich. Pszczelarz po upewnieniu się, że jest w pobliżu kawałek placu, gdzie można wylądować małym helikopterem potwierdził odbiór własny w tak niecodzienny sposób.
Kiedy nadszedł dzień odbioru, zadzwonił telefon, że niebawem startuje i za około pół godziny będzie u mnie. Jeszcze niedowierzałem, aż w oddali dal się słyszeć warkot silnika i nim się spostrzegłem helikopter zdążył nad wsią zatoczyć koło szykując się do lądowania.
Wszystko odbyło się bardzo sprawnie i jedynie trzeba było kilka minut odczekać, aż olej w pracującym na wolnych obrotach silniku dostatecznie wystygnie do wyłączenia. Zataczający koło helikopter oraz jego lądowanie było na wsi nie lada sensacją. Dało się nawet słyszeć „ekspertów”, którzy z przekonaniem twierdzili, że maszyna lądowała awaryjnie.
Jak to zwykle wśród pszczelarzy bywa nie obyło się bez dyskusji, której wiodącymi tematami były pszczoły i ich podniebny transport. Droga lotnicza nie wynikała z kaprysu pszczelarza dysponującego latającą maszyna, ale nieruchawością naszej poczty. Szkoda było narażać większą ilość matek na wysyłkę pocztą. Wbrew pozorom sam przelot nie jest zbyt kosztowny, bo w ciągu godziny można pokonać około 300 kilometrów spalając 30 litrów paliwa lotniczego. Do tego można siedzieć wygodnie w koszuli „pod krawatem” nie martwiąc się o uliczne korki i sieć fotoradarów zamiast sieci dróg.
Przed pożegnaniem się wykonałem zdjęcie wnętrza maszyny, w której wskaźników jest tylko nieco więcej niż w aucie, posiada dwa GPS-y, a zamiast kierownicy sterczą dwa drążki. Nawet są w podłodze pedały. Nic tylko latać. Oczywiście mając odpowiedni wkład finansowy na zakup latającego „malucha”.
Drgnął wirnik i dał się słyszeć warkot silnika. Kilka minut pracy na ziemi aby uzyskać zdolność do lotu i niczym UFO maszyna oderwała się od ziemi, by po chwili zmienić się w oddali w ciemny punkt na niebie.